Krótka historia stworzenia…

Projekt, który mocno zagnieździł się w mojej głowie jest dziełem przypadku i pokracznie obsługującego aparat mnie – to jedno jedyne zdjęcie dało początek całemu cyklowi, który choć techniką wykonania różni się diametralnie od tego pierwszego jest jego kontynuacją. Pomimo, że widzę wiele niedociągnięć, błędów i ułomności tej fotografii to właśnie ona jest moją ulubioną z tego cyklu – jedna jedyna niepowtarzalna. Wykonana jeszcze Prakticą MTL 5B ze standardowym obiektywem carl zeiss jena 50 f/1.8 na błonie Kodak T-Max wywoływana własnymi rękami. Niestety w wirze przeprowadzek zaginął negatyw i pozostała mi już tylko ta jedna odbitka 20×30 mocno sfatygowana przez czas…

Miałem 15 lat, po roku zbierania pieniędzy na pierwszą lustrzankę małoobrazkową zakupiłem właśnie Prakticę i rozpoczął się piękny okres w moim życiu, poszukiwania idealnego kadru, każdy dzień z aparatem przynosił wiele nowych doświadczeń, bo wtedy jeszcze wszystko, co było związane z fotografią było dla mnie nowością, pomimo, że sama fotografia liczyła sobie już ponad 170 lat (o ile mnie pamięć nie myli rok 1826 uznaje się za początek fotografii). Biegałem z aparatem wszędzie i zawsze, więc naprawdę dużo się wtedy uczyłem, choć niekoniecznie tego, co mnie nakazano.

Pewnego wiosennego dnia zamiast iść do szkoły wybrałem się na poszukiwania nowych ujęć, około godziny 12:00 słońce tak niemiłosiernie dawało mi popalić, że usiadłem na torach, wzdłuż których wędrowałem, aby odpocząć i chwilę zastanowić się nad następnym kadrem. Zauważyłem kilka pustych muszli winniczka, które wybielały już od słońca leżąc między torami  zapewne od śmierci ich właściciela. Założyłem jedną po drugiej na gałązki tak aby minimalny podmuch wiatru nimi kołysał i przyglądałem im się chwilę, po czym wziąłem aparat do ręki, aby utrwalić ten moment na zawsze (wtedy każda chwila mojego życia wydawała mi się niepowtarzalna i wyjątkowa). Ledwo przyłożyłem aparat do oka, ustawiłem parametry ekspozycji, a wtedy wystraszony hukiem zmieniającej się zwrotnicy nacisnąłem spust migawki nie zastanawiając się ani nad kadrem, ani nad odpowiedni oświetleniem. Po prostu pstryknąłem i zobaczyłem w okienku pobliskiej stacji PKP Jerzmanice Zdrój uradowanego dróżnika, któremu udało się napędzić mi niezłego stracha zmieniając zwrotnice wydawałoby się nieużywanych od dawna torów. Zdjęcia nie powtórzyłem, bo wtedy nigdy nie powtarzałem ujęć, zawsze miało być jedno jedyne niepowtarzalne i w tym przypadku udało mi się znakomicie. Później jeszcze długo zastanawiałem się, co z tego wyjdzie (zanim wywołałem błonę minęło około 3 tygodnie), ale dopiero w ciemni na pierwszej stykówce zobaczyłem, że to jest jedno z trzech zdjęć, które chce mieć w powiększeniu – pozostałe dwie fotografie pokaże innym razem, bo one również mają swoje historie, a teraz zapraszam do obejrzenia mojej historii chitynowych wojowników…


Dodaj komentarz